Cisza, cisza przed burzą.
Na pewno tą meteorologiczną, ale u mnie spokój. Masy ciepłego powietrza utrzymują się w pokojach i żaden podmuch wiatru ich nie wygoni. Stoją tak bezczynnie i sprawiają, że i ja jestem bezczynna. No bo wyobrażacie sobie robić w taki upał sesję lodów? Mrożonego, lodowego ciasta? To nie byłaby walka z czasem, to byłaby STRATA czasu. Ledwo wyciągniesz lody z zamrażarki, a po chwili już ściekają ci po przedramionach, po łokcie i już na podłogę. Można ciskać wyjątkowo wymyślne inwektywy, ale pogoda pozostanie niewzruszona. Zatem kicham na nią i czekam do wtorku, bo podobno wtedy mają wrócić umiarkowane temperatury.
Obecne temperatury sprawiają, że od dwóch tygodni nie włączyłam piekarnika, ani też nie ugotowałam nic, co zmuszałoby mnie do stania przy garach dłużej niż 5 minut. Udam, że nie ma to nic wspólnego z nowo otwartym orientalnym fast foodem ;) Pijam koktajle, jem masę surowych warzyw i to właściwie tyle, to jest moje maksimum. Ale przyszło mi przygotować coś z malinami dla HelloZdrowie. Z tą sesja wiąże się zabawna i zarazem tragiczna historia. Chyba pierwszy raz zrobiłam coś z takim wyprzedzeniem. Zakupiłam produkty, przygotowałam tekst, kilka dni wcześniej przygotowałam labneh i do szczęścia brakowało mi tylko malin. W weekend wybraliśmy się na wieś, więc zakup malin to kaszka z mleczkiem. Przecież tutaj w co drugim gospodarstwie są maliny, no nie?
Rzeczywistość jak zawsze zweryfikowała moje założenia. Po objechaniu wszystkich okolicznych sklepów, marketów, dyskontów i targowisk dotarło do mnie, że malin NIE MA. Wpadłam w panikę, bo maliny stanowiły oś tego przedsięwzięcia.
I nagle babcia wspomina, że "tutaj niedaleko ktoś na polu ma maliny". Miały być na sprzedaż, taką przydrożną, ale od początku sezonu nikogo tam nie było. A przecież potrzebujemy mały koszyczek ;) Serce mi krwawiło gdy przedzierałyśmy się przez zachwaszczone pole. Większość malin zwyczajnie uschła, lub została zjedzona przez owady. Kilogramy owoców zmarnowane.
To co widać na talerzu to wszystko, co udało się uratować. I uff! tyle wystarczyło. Do tego wspomniany labneh, miód, ogródkowa macierzanka i jest cudnie.
Jeśli lubicie maliny i słodkie śniadania, zapraszam Was na grzanki z labneh, malinowym winegretem i malinami oczywiście.
Oooo tak, takie grzaneczki to ja rozumiem! :)
OdpowiedzUsuńhttp://rankiemwszystkolepsze.blogspot.com/
te zdjęcia wyglądają tak apetycznie, że jakbym mogła to sięgnęłabym choćby po jedną taką grzankę! :)
OdpowiedzUsuńzapraszam do wzięcia udziału w konkursie :) http://foodmania-przepisy.blogspot.com/2015/08/konkurs-pozegnanie-wakacji-z-owocowym.html
Bardzo dziękuję :)
Usuńcudne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńDzięki ;)
UsuńPrzepiękne są te grzanki! :)
OdpowiedzUsuńZdjęcia robią piorunujące wrażenie! *.*
Dobrze, że jeszcze mam resztki malin na działce, bo twoje zdjęcia pobudziły mi do pracy ślinianki... :) Mogę spytać skąd jest ta patera? Boska!
OdpowiedzUsuńH&M Home :)
Usuń