czwartek, 19 czerwca 2014

MENUfaktura czyli śląski festiwal kulinarny

Nareszcie mam moment, aby coś napisać. Spodziewałam się, że czas będzie biegł dużo wolniej, a wszystko dzieje się tak szybko! Oprócz remontu, ten wlecze się niemiłosiernie. Zamiatanie nie ma sensu, bo za moją sylwetka z miotłą krąży kolejna chmura pyłu, gotowa osiąść na świeżo zamiecionych podłogach. I beton, wszędzie beton, betonowe wylewki. Moja rozpacz sięga zenitu i zaraz skombinuję sobie własne betonowe butki i skoczę do jeziora. 

 

No dobrze, są jednak pozytywne przebłyski ostatnich dni, między innymi miejski festiwal kulinarny MENUfaktura. Śląska odpowiedź na Najedzeni Fest. Pozazdrościliśmy Małopolsce (i nie tylko), bo do tej pory żadna impreza kulinarna nie odniosła sukcesu. Wprawdzie nie byłam na festiwalu "Zasmakuj", ale zdania były mocno podzielone. MOCNO ;) Na MENUfakturze spędziłam niemal cały dzień, spragniona kontaktu z ludźmi i widoku dobrego jedzenia (przyznaję, to przez beton). Poza tym byłam jedną z uczestniczek konkursu FOTOfaktory i koniecznie chciałam poznać wyniki. Ale od początku.



Festiwal zorganizowano 14 czerwca w ramach Industriady, w starej fabryce porcelany w Katowicach. Przestrzeń mocno minimalistyczna i zimna, czyli tak, jak lubię. Chętnie zobaczyłabym u siebie te ogromne okna, ale jak zawsze ogranicza nas architektura. Niemal wszystkie zakamarki fabryki były zajęte przez stoiska wystawców, które oferowały naprawdę różnorodne produkty. Niektórzy narzekali, że festiwal niczym nie różni się od Przystanku Śniadanie, że mało stoisk. Faktycznie o niektórych można powiedzieć, że są stałymi bywalcami, ale nie od razu Rzym zbudowano. Po sukcesie tej edycji, przy następnym festiwalu spodziewam się dużo więcej stoisk. Bo to, że będzie następna edycja jest dla mnie oczywiste. Do poprawki na pewno jest ilość miejsc siedzących, zupełnie nieprzemyślana przy tak wysokiej frekwencji i kapryśnej pogodzie. Co chwilę lało, więc siedzenie na dworze czasem było niemożliwe, a w środku raptem kilka krzeseł.
 
Prawdziwe oberwanie chmury!


Wielkim wygranym jest oczywiście jedzenie, o którym mogłabym pisać godzinami. Byłam nim tak zajęta, że zrobiłam ledwie kilka zdjęć. Warunki ku temu też były utrudnione, industrialne wnętrza są wyjątkowo ciemne, a zdarzały się chwilowe awarie prądu. Do dzisiaj chodzi za mną wyśmienite sushi od Sushi Do i jestem pewna, że do nich jeszcze zajrzę. No i butter chicken od Hurry Curry, który deklasuje konkurentów za każdym razem.
Oprócz organizatorów, my też mieliśmy kilka problemów logistycznych, które udaremniły nasze plany udziały w wykładzie o jedzeniu w sztuce. Tylko "trochę" spóźniliśmy się na warsztaty kawowe, prowadzone przez baristę gliwickiego Kafo. To niejako przypieczętowało moją decyzję o zakupie chemexa/drippera w niedalekiej przyszłości ;)  Ci bardziej punktualni mogli także utrwalić wiedzę z zakresu savoir-vivre przy stole, a także śląskiej kuchni i obróbki szparagów.

Najlepsze curry od Hurry Curry!





Wspomniałam wcześniej o konkursie, który okazał się dla mnie wyjątkowo szczęśliwy. Moje zdjęcie chleba (które pojawiło się w magazynie Spring Plate no. 5) zdobyło główną nagrodę w kategorii "jedzenie (posiłek/produkt). Co za wyróżnienie! Jury stanowił zespół fotografów z Jedzenie Jest Piękne, których przez swoje gapiostwo i (jak zawsze) spóźnienie nie spotkałam. Oprócz publikacji zdjęcia w Magazynie BE (yeah!), zdobyłam również prenumeratę KUKBUKa, zestaw ich gadżetów i wino od The Fine Food Group, za co bardzo serdecznie dziękuję! :)  Nagrodę w kategorii "ludzie/wydarzenia" zdobyła Natalia Rusinowska z bloga Kulinarne Podróże, którą baaardzo serdecznie ściskam i pozdrawiam. Świetne zdjęcia!

 



To był wyjątkowo długi, lekko męczący, intensywny, ale i udany dzień. Z niecierpliwością czekam na kolejną edycje. Krążą plotki, że to już za 3 miesiące. Nie mam z tym problemu, mogłaby się odbyć nawet jutro ;)

2 komentarze:

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...