środa, 12 grudnia 2012

I ♥ Berlin

Dzisiaj jakoś nie potrafię zacząć. W domu jest trochę zimno i kostnieją mi palce.

Pani kierowniczko, ja to wszystko rozumiem! Ja rozumiem, że wam jest zimno! Ale jak jest zima, to musi być zimno, tak? Pani kierowniczko, takie jest odwieczne prawo natury!

Ja też to rozumiem, ale niekoniecznie lubię. Dogrzewam się herbatą z pomarańczą i goździkami, albo gorącą czekoladą z kardamonem. Ewentualnie rozgrzewającą zupą dyniową (mam zapas 5kg w zamrażarce, całą zimę będę jeść). Niemniej lubię te świąteczne nastroje. Legalnie można słuchać "Last Christmas" i oglądać komedie świąteczno-romantyczne zjadając nieprzyzwoitą ilość pierniczków. Wypada też nastawić zakwas buraczany, żeby w Wigilię zjeść prawdziwy barszcz.
W ten weekend postanowiłam ekstremalnie poczuć święta i pojechałam ze znajomymi do Berlina na jarmarki świąteczne. Przede wszystkim było zimno. Potem długo, długo nic i w końcu było też uroczo i nieco przaśnie. Berlin jest piękny i ogromny, a turyści wylewają się z każdej straße. Jestem absolutnie urzeczona kolorowymi rurami przecinającymi centrum miasta. Jarmarkami trochę mniej, bo niewiele różnią się od naszych. Jedyne czego tam nie uświadczymy, to oscypki, ale wursty w bułkach dzielnie je zastępują. 


Co widziałam? Orientacja w terenie to moja pięta achillesowa, więc postaram się w miarę chronologicznie: widziałam Postdamer Platz  czyli dworzec znajdujący się pod placem Poczdamskim. Ładny, jak wszystko, co nowe. Plusa daję za rys historyczny (zdjęcia i opisy) centrum Berlina i cudne oświetlenie :) Oczywiście sam plac też niczego sobie, jak i cała okolica.



Jako prawdziwi turyści musieliśmy zahaczyć o wszystkie "must see" , więc Mur Berliński także był na naszej długiej liście. Krążyliśmy po mieście z przewodnikiem, ale robił tak długie postoje (a było TAK zimno), że po kilku takich przystankach, chodziliśmy po mieście na własną rękę. Niekorzystne dla naszej wiedzy, potrzebne do utrzymania krążenia w organizmie. 

Dopiero po pewnym czasie zauważyłam, że mur jest zupełnie zaklejony.. gumami do żucia. 



Nie mogę sobie odmówić kolejnego zdjęcia Trabanta. Leciałam na złamanie karku przez cały plac, żeby zrobić zdjęcia. O mało nie skręciłam sobie nogi, ale mam zdjęcie Trabanta w lamparcie centki! Na dodatek, w tle widać różowe rury. Chcę na śląsku różowe rury. Albo chociaż żółte.
Po drugiej stronie widziałam intrygującą, czarną bryłę, która okazała się być tylko wejściem do metra. Szkoda, nie pogardziłabym wystawą zdjęć Karla Lagerfelda.




Pewnie wiecie, że w krajach niemieckojęzycznych toalety są płatne, co praktycznie zawsze zaskakuje naszych rodaków na stacjach benzynowych. Dlatego sprytny przewodnik wycieczki zabrał nas do centrum handlowego, aby uniknąć fali niezadowolenia. Tam niestety też czekała pani witając nas sympatycznych "guten Tag'". Ale przynajmniej mieliśmy okazje oglądnąć niemieckie centrum handlowe (nazwa Arkaden brzmi znajomo..). Wychodząc z centrum, mijaliśmy oszklone fragmenty starego budynku. Dzięki temu mam choć jeden dowód, że byłam w Berlinie. Miałam też w końcu okazję spróbować osławionego Bubble Tea. Byłam tak podekscytowana, że nie wiedziałam, co wybrać. Obsługująca nas dziewczyna dopiero zaczynała pracę, na to też zrzucę jej grobową minę i nieuprzejmość. Mogłyśmy wybrać milk tea, yoghurt tea, flavoured milk - wszystko w różnych wersjach smakowych, a do tego kuleczki we wszystkich smakach. Niech was nie zmyli zdjęcie - COŚ OBRZYDLIWEGO. Nie chcę wiedzieć, jaką ilość chemii wypiłam, ale nigdy nie chcę tego powtórzyć. Może źle trafiłyśmy, może to nie tak ma być.. ale nasze bubble tea trafiło do kosza.



Oczywiście musieliśmy obejrzeć Bramę Brandenburską, która jest oblegana przez turystów. Nie sposób tam zrobić dobrego zdjęcia. Budowla jest imponująca, ogromna i naprawdę warta zobaczenia. Na placu przed bramą odbywał się jakiś protest, ale oprócz obłożonego fotografiami i transparentami stoiska, protestujących nie widziałam. 


Odwiedziliśmy także Holocaust-Mahnmal czyli ogromny pomnik poświęcony ofiarom holocaustu . Trudno to nazwać pomnikiem, zajmuje cały plac o powierzchni 19 tysięcy metrów kwadratowych i składa się z ponad 2500 betonowych bloków różnej wysokości. Robi wrażenie, ale niestety nie na wszystkich. Nagminnie zdarzało się, że ludzie wchodzili na bloki i robili sobie zdjęcia. Często przewodnicy wycieczek (sic!). Widzieliśmy także siedzibę Angeli Merkel (pieszczotliwie nazywaną pralką - mnie przypominał kolorowy motyw przerwy technicznej w telewizji), Reichstag i wiele innych rzeczy. Ale miałam pisać o jarmarkach, postaram się już nie odbiegać od tematu. 
W sumie odwiedziliśmy trzy jarmarki, niestety nie dotarliśmy na Alexander Platz, gdzie odbywał się ten największy i najbardziej popularny. Z drugiej strony.. co nowego moglibyśmy tam zobaczyć? Pewnie nic, więc nie żałuję. Szkoda mi tylko zdjęć jarmarków, ale zwyczajnie nie dało się ich zrobić. Tyle ludzi tam było!


Na jarmarku można było zjeść wiele słodkości - owoce w czekoladzie, jabłka w syropie cukrowym, naleśniki z nutellą, precle, pierniczki, prażone orzechy, watę cukrową. Diabetyczny koszmar, w którym w zasadzie nie wzięłam udziału. Pewnie dlatego, że nie chciałam ściągać rękawiczek, a na podróż napiekłam masę babeczek z nomen omen nutellą ;)




Na szczęście oprócz niebotycznie długich kiełbasek w maluśkich bułeczkach, było też kilka rzeczy wartych uwagi, które pozytywnie oddziaływały na wyobraźnię. Podpłomyki w różnych kombinacjach smakowych oraz wędzony łosoś, mniam! W dodatku można było się ogrzać przy płomieniu ;)


Oprócz jedzenia można było kupić dosłownie wszystko - wszelkie odzienie, porcelanę, rękodzieło, dzieła sztuki. Można było też stracić trochę pieniędzy. Nie wiadomo skąd pojawił się pan z trzeba kubeczkami i kulką, a po przemieszaniu gapie mieli zgadywać, gdzie jest kulka. Nie wiem skąd nagle wzięło się tyle osób, ale emocje sięgały zenitu (jak na walkach kogutów). One, two, three! One, two, three! Where's the ball? Ludzie wyciągali banknoty, krzyczeli, szaleństwo! ;)


Banksy, Banksy jest wszędzie!



Czapki i rękawiczki miały na jarmarkach niezłe wzięcie, a było w czym wybierać ;)



Mówiłam już, że było zimno? Na szczęście organizatorzy takich imprez mają głowę na karku i co kilka budek pojawia się taka, gdzie można kupić grzane wino, białe lub czerwone. Nie wiem jaki szczep, jaki bukiet, ale było po prostu pyszne! Grzane wino na prezydenta!



Tych kilka godzin minęło nam zaskakująco szybko. Ledwo przyjechaliśmy, niemal w biegu zwiedziliśmy kilka miejsc, a już trzeba było wracać. W zasadzie więcej czasu spędziłam w autobusie, niż w stolicy Niemiec. 
Czy tam wrócę? Tylko jeśli organizują jarmarki jesienne, na zimowe zupełnie się nie nadają ;) A w przyszłym roku może Drezno..
Jeśli macie okazję wybrać się w takie miejsce, mimo wszystko polecam! Najlepiej na pusty żołądek, żeby najeść się wszystkiego :)



2 komentarze:

  1. czy mogłabym zapytać jakim aparatem robisz zdjęcia? szukam właśnie czegoś sensownego, a twój robi zdjęcia w naprawdę rewelacyjnej jakości!

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...